Jebło to jebło – respawned – Starcze rowerowe więzozrosty na wyjazdach.
Ostatnio na La Palmie gadalismy o tym jak ewoluuja nasze wyjazy. Skacze skill, skaczą możliwości finansowe, spada regeneracja i czasem niestety entuzjazm. Kiedyś jechaliśmy na rower ze słabym sprzętem, katowaliśmy 10 dni dzień w dzień; jojczelismy, ale jakos to ciało trzymalo sie kupy. Pewnie dlatego, że było młodsze a prędkości niższe. Aktualny plan na nastepny wyjazd jest taki 🙂 jedziemy na 9 dni. 4 dni jazdy + 1 rest day + 4 dni jazdy. Jest nas 7 więc w dzien restowy klepiemy sobie cały dzień, czyli 7 slotów u fizjoterapeuty, aby wyprostowal wszystko co sobie popsuliśmy. Niestety każdy dzień zaczynami od szybkiej 20min jogi a kończymy rolowaniem.

Jesien na wyjeździe była dość zaskakująca. Chyba żaden wyjazd nie zebrał takich żniw w sprzęcie i ludziach. Gdyby tak podsumować to: Kowal – spięło mu plecy, ja – Królik spięło mi plecy, ale bardziej zwichnąłem więzozrost barkowo obojczykowy, Błażej – złamane z przemieszczeniem obie kości w łokciu plus złamana kość łódeczkowata w drugiej rece. Podobnie było z rowerami. Królik codzienne przeleweanie tylnego hebla, wyłamane 10 szprych w tylnym kole, Kowal złamana manetka od sztycy i nie pamietam co tam jeszcze, ale każdego dnia ktoś po powrocie kiblował w warsztacie chyba do 22. Nie chce myśleć jak długie byłyby kible, gdybyśmy nie mieli pod ręką dobrze wyposażonego warsztatu.
Co do ciał to niestety, oprócz kontów wynikających z gleb, pojawiają się coraz częściej jakieś problemy przeciażeniowe. Uważamy się za dość fit, ale niestety takie wyjazdy potrafią dać w kość. Do tego niestety jesteśmy weekend warriorami na codzień siedzącymi przed kompem. Pomimo regularnych jazd i wizyt na siłce, ciało nie ogarnia. Czasem mam wrażenie, że może pierdolić te regularne treningi w czapkę, ale każdorazowa dłuższa (1-2miechy) pauza wywołana chorobą, życiem lub kontuzją przypomina, że to głupi pomysł.
A na wyjazdach. Podobnie jak w przypadku naprawy rowerow, stykło by mieć kogoś od naprawiania umiarkowanie popsutych ludzi. W tym roku okazało się, że 100m od chaty mieliśmy centrum fizjoterapii. Małe i skromne drzwi okazały sie wejściem do lekko zmruszałej lecz jednak ogarnietej Narnii. Tu moglibyśmy zrobić zwyczajową analogie do Daniki, ale tego nie zrobimy gdyż zmruszenia przy wciąż aktualnej ogarnialności nie wypada niewieście wytykać.

Ale wróćmy do genezy. Każdy z nas sporo jeździł przed wyjazdem. Elektryki przełożyły się dość mocno na progres i poprawe skilla. Każdy z nas zauważył że jeździmy szybciej, pewniej, skręcać udaje sie serio dobrze i gonienie za Rodrigo nie jest tak trudne jak drzewiej. Ciśnięcie wąwozami pełna pytą, czy staranie sie jak najszybciej przejechać pornograficzne ścianki zaowocowało u mnie przesadnym rozbawieniem na pozornie prostych sekcjach. Na łatwym, szybkim i mocno stromym oraz krętym kawałku, dodatkowo przykrytym tzw pine needles (z kanarysjakiego kurewsko na maxa długie igły ich sosen pokrywające ziemie grubą warstwą czyniącą śliskość w dick) postanowiłem sie wygłupiać i pozarzucać dupką. No i zarzuciłem…… ale….. przodem – po prostu wyjechał mi przód i wyrąbałem zaplątawszy się wcześniej w rower. Smutniejsze jest to, że trzymając rower z wyjeżdżającym w bok przodem zwichnąłem sobie więzozrost zanim jeszcze moje ciało połączyło się z żywiołem ziemi w zderzeniu niesprężystym. Glebiąc tylko poprawiłem. Znam to uczucie, wiec: najpierw check czy zwichnięty czy znów zerwane fpizdu 3 scięgna. Nooo nic nie odstaje, nie rusza sie, więc nie urwane wszystkie. Uff to może nie będzie krojenia. Chwila czekania, momenty ciszy i współczucia chłopaków. No to chuj. Po 10 min boli tak samo, jest blokada ruchu. Azymut na punkt zborny, przesiadka z singla na fire road i jadę 1000m w pionie na dół drogą pożarową. Kurwa 1000. Co za strata wysokości. Z nudów nie mogę dłubać w nosie, nie dlatego że ktoś zobaczy ale dlatego, że mobilnośc ręki nie pozwoli. Podczas gdy reszta squirtuje endorfinami zapewne co 100m pokonane w pionie . Chuje !! jeżu jak ja im zazdrosciłem. To była dopiero polowa trzeciego dnia. Za to ostatni zjazd dnia drugiego zakończyłem za wcześnie łamiąc ⅓ szprych w kole.

Na szczęście koleżeńscy kutasiarze co chwile stawali i gadali do mnie przez radio. Do tego modulacja głosu wskazywała na troske nie na endorfiny. Jak to miło z ich strony że nie wkurwiają.
I tu właśnie dwie rzeczy. Byliśmy w terenie bez GSM. Lepiej niż tel mi się sprawdziła mapa w zegarku Garmina (mam fenixa 6 pro. Nigdy nic nie robilem z jego mapami – po prostu ma je z pudelka i to jego moc) pozwalająca trzymac dobrą trasę, a pogawędki wspierało zakupione przez wyjazdem 10 watowe radio, zapiete strapem do ramy. Oba sprzęty spisały sie na tym tripie na medal. Radio też pomogło poszatkowanemu Błażejowi kilka dni póżniej. Kupiliśmy je dlatego ze 2 lata temu Paweł wpadł w zaspę popiołu urywając sobie prawie jaja (do dzis nie czuje jednego choć ejakuluje zapewne z obu gdyż brak śladów martwicy) i szukał kogoś kto go pozbiera. My byliśmy jakies 400m niżej, bez GSM i minęły wieki zanim go ogarnęliśmy. A w zasadzie zobaczyliśmy zwłoki z jajami wielkości grejpfruta, obtoczone w popiole wulkanicznym niczym devolaj na wiejskim weselu, przemieszczające sie z gracją cioci z wąsem tańczącej walc wiedeński po 18 lufie do Mambo number five.
Anyway. Mój powrót z popsutym barkiem, wkurw i taka oto ….. myśl. Skoro nie urwało to moze da sie coś zrobić, he ? Odważnie uderzyłem do wcześniejszej fizjo Narnii, trafił się slot o 20. I nagle cuda ! Jeb – check USG, więzadła w takim a takim stanie. Nie urwane. Mięśnie tu naciągniete – tam przykurczone. Dry needles…. jeb w kilka mięśni pod USG. Do tego EMG diagnostycznie i potem elektro restet uszkodzonych mięśni.
Trafienie w spięte włókna od razu. Gacie do prania,….. ale obustronnie….. bo pozytywny rezultat nastał natychmiast. Ja jebie – nagle moge sam spowrotem założyć koszulkę. Przychodzi do płacenia. Szykuje sie na 500 eur a tu kolejny teleport do Narnii2. 60 eur. I umowienie na druga wizyte dnia kolejnego. Kolejny to też dzień rest. Fizjo – tym razem tejpowanie i igły i znów 50 eur. Smażenie cyców w basenie, pływanie z jedną ręką. Spanie.
Okazało, sie że mogę jeździć. Przejeździłem jeszcze kolejne 4 dni, niestety na pół gwizdka i bez takiej radości, ale lepsze to niz kibel w hotelu. Bez interwencji fizjo by to nie bylo rabialne. Do tego pomagała świadomość i wiedza, że więzadła nie były na skraju zerwania i można było działać. Ostatniego dnia upadłem i juz nie mogłem jeździć, ale to juz inna historia 🙂 wyjazd nie poszedl fpizdu.

Po powrocie mam bana na trenowanie reka przez 4 tyg aby uszkodzenia sie zagoiły i kolejne 1-2 miesiecy bez glebienia na rowerze aby wytworzyla się blizna. Niestety długi kibel. Pewnie zaczne jeździć szybciej, zobaczymy też, co na to ubezpieczyciel. Ale walic to. Można planować wyjazd wiosenny do Finale.
Jak to mówią korpo predatory. Key takeaways:
- Na dlugich wyjazdach dobrze mieć klepniedy fizjo day
- Warsztat sie przydaje – wiem wiem rozpusta
- Radio w terenie u każdego na strapie daje rade – dlugie researche wyłoniły lidera Baofeng UV-13 PRO i ów lider się sprawdził. Inne radia sie nie sprawdzały, np na zlotach które robiliśmy na Ślęży.
- Strapy do radia to Dakine. Zależało nam na kieszeni z dlugim strapem i sie nie zawiedliśmy.
- Garmin w wersji pro z mapami z pudełka pomogl mi dwa razy
