Cannondale Habit 4

13 kwietnia, 2020 / Krzysztof Pałys

Historia

To akurat pierwszy Cannondale jakiego mieliśmy w naszych knurzych racicach. Nie jest to też typowa dla nas endurówka, ponieważ Habit (nie taki na księdzu, to bardziej jak nałóg, nawyk) klasyfikowany jest jako ścieżkowiec – czyt. rower do jazdy po ścieżkach. My dla przekory jeździliśmy też poza nimi. To młodszy brat znanego już dosyć dobrze Jekylla, który swoją drogą czeka na odświeżoną konstrukcję.

U nas znalazł się już aluminiowy model Habita na 2020.

(Nie) z pudełka

Rower dostaliśmy pięknie złożony przez Thirty Three Bicycle Studio, które od dawna ma w swojej gamie rowery Cannondale. Jednak, gdyby Wam przyszło składać ten rower samemu, to elementy, które otrzymujecie kartonie są proste do złożenia jak puzzle zawierające 32 kawałki. Kół zaplatać nie trzeba. Kupując z kolei Cannondale’a w 33 rower będziecie mieli profesjonalnie złożony przez nich. Więc ten punkt można pominąć.

Komponenty

Odmian Habitów jest naprawdę sporo, 6 rodzajów na ramach amelinowych (pomalowanych!), 6 na carbonowych, jeszcze modele kobiece. Warto wspomnieć, że topowy model tego ścieżkowca kosztuje 38 tys złotych! A wcale nie ma kryształków svarovskiego w lakierze. Nasz był takim „reasonable price car” (ok 12 600 zł). Habit 4 to amelinowa rama amortyzowana! Za co z przodu odpowiada Fox Float 34 Rythm o skoku 140mm a z tyłu Fox Float Performance DPS Evol ze skokiem 130mm. Napędza go 12-rzędowy NX „orzeł” a za hamowanie (teoretycznie) odpowiadają Guide’y T(ragiczne). Reszta to standardy Cannondale, w tym warto wspomnieć ich sztycę, która bardzo przyzwoicie działa nawet w niskich temperaturach. Habit ma podstawowe obręcze 29” WTB STi 25, które okryte są Minionem DHF oraz Highrollerem z tyłu, co bardzo szanujemy, albowiem te opony robią robotę w terenie. To set będący kompromisem przy niezbyt wygórowanej cenie roweru. Wszystkie te komponenty w zupełności wystarczają. No może oprócz hamulców, które dają wrażenie, że zamiast płynu mają w przewodach gumę od chińskich majtek. Nawet po dotarciu nie można na nich jakoś specjalnie polegać. Do reszty nie ma co się przyczepiać. Pamiętajmy też tutaj o zastosowaniu roweru. To nie jest maszyna downhillowa, a i tak przy naszych testach radził sobie dobrze w terenie trudniejszym niż ten, do którego został przeznaczony przez producenta i stwórcę.

Podjazdy

To co tygryski lubią najbardziej. Wprawdzie nie było tu KOMów uphillowych na Stravie, ale habit naprawdę dobrze podjeżdża. Zawieszenie nie pompuje, nie trzeba go zamykać (mimo, że Fox ma tu aż 3 pozycje pracy!). Środek ciężkości jest w takim miejscu, że na stromych podjazdach odpowiednio dociążony przód nie staje dęba a jednocześnie tylne koło nie gubi przyczepności. Również pozycja jest całkiem wygodna. Rower nie wymaga pozycji embrionalnej albo na zgarbionego i zniszczonego życiem człowieka. Plecy są raczej proste i w moim przypadku (180cm) rozmiar L był idealny do nieodczuwania jakichś większych dolegliwości po całym dniu jazdy. W kontekście szybkich podjazdów na trasie, gdzie trzeba dynamicznie stanąć na pedałach, musiałem utwardzać wcześniej widelec. Fox mocno pompował mimo ustawienia odpowiedniego sagu. W tym przypadku pokrętło na prawej ladze bardziej w stronę pozycji „Firm” rozwiązywało sprawę.

Zjazdy

Habit radził sobie dobrze nawet w bardziej wymagającym terenie i nie mówię tu o trasach typu Superflow na Rychlebach. Przy dobrym ustawieniu zawieszenia połykał też większe kamienie (tak, patyki i liście też!) Tutaj jedna uwaga – obręcze nie są z kryptonitu, więc jadąc 40 km/h albo i więcej po kamienistych ścieżkach nie dziwcie się jak, że pojawią się na nich prędzej czy później… uśmiechy. Habit nie ma też idealnej sztywności bocznej, ale nie jest to coś co Wam zburzy jazdę, chyba że wchodzie w zakręty na pełnej jak Richie Rude. Tak naprawdę przy zjazdach mam do niego tylko jedno większe zastrzeżenie. Habit przelatuje przez skok jak Kamil Stoch na wielkiej krokwi. Przy większych prędkościach i wybiciach dobijanie dampera jest jak wiatry po spożyciu roślin strączkowych – raczej występuje i raczej wkurza. To czasem nawet dzieje się na jakichś głębszych dołach na trasie. Temu da się oczywiście zaradzić, ale wiąże się to z tym, że nawet po odpowiednim ustawieniu dampera będziecie go co jakiś czas dopompowywali. Taki urok tej konstrukcji. Koniec końców jeździłem na środkowej pozycji dampera – czyli półotwartej oraz ze znacznie większą ilością powietrza niż zalecano. Poza tym nie mam do niego innych zastrzeżeń. Jest idealny na trasy typu flow, jest zwrotny i nie boi się większych przeszkód, co robi go dosyć uniwersalnym rowerem. To chyba zresztą taka cecha dzisiejszych ścieżkowców. To co wyprowadzało ten rower ze stabilnej jazdy to prędkości pod 50 km/h na nierównym i kamienistym podłożu, wtedy nie czułem się na nim zbyt pewnie. Ale to nie jest rower do tego! Poza tym w zabudowanym i tak można tylko 50! Natomiast bardzo wygodnie się nim pompuje na zjazdach ziemiste muldy, wybija na korzeniach i balansuje środkiem ciężkości.

Reasunmacja

Mój główny wniosek po około miesięcznym romansie z Habitem 4, mówi, że to przede wszystkim bardzo wdzięczny rower wycieczkowy! Możecie nim spokojnie przejechać 40-50 km w różnym terenie i nie będziecie chcieli zobaczyć co się dzieje po wrzuceniu go pod pociąg. Wasz tyłek, zęby i kręgosłup będą na miejscu. Na podjazdach będzie Wam w większości wygodniej niż na enduro z dużymi skokami. Nie jest to dobry rower do bike parków, ale poradzi sobie w naturalnym terenie, nawet na bardziej wyboistych i kamienistych ścieżkach. Nie jest to maszyna do katowania na schodach i skakania po krawędziach kamieni wielkości samochodów, chyba że macie przyczepę zapasowych obręczy, ale dostarczy Wam banana na twarzy na trasach typu flow i ścieżkach jakie oferują miejsca pokroju Ślęży, Srebrnej Góry czy Rychleb. W samej specyfikacji zmieniłbym tylko hamulce – wrzucacie do niego Shimano XT albo nawet SLX i tyle. Nic więcej nie trzeba. No dobrze trzeba – poświęcić uwagę ustawieniu zawieszenia. Żeby było jasne – to bardzo bazowy sprzęt, nie ma ustawień rodem z wahadłowców NASA, ale zadbajcie o odpowiednią twardość z przodu i z tyły, a zazwyczaj będzie to oznaczało sag mniejszy niż tradycyjne 30%. To oszczędzi Wam nerwów na rzucaniu wymyślnych wyzwisk w stronę amorów jak będą Wam przelatywać przez skok na szybkich zjazdach. Ale to jest do ogarnięcia, po prostu miejcie ze sobą pompkę. Reszta nie sprawi Wam większych problemów. Konstrukcja ramy jest prosta, zawias łatwo się demontuje do czyszczenia. Sram NX też wystarczy, tu jak zwykle kwestia regulacji i unikania rzucania w niego kamieniami, bo po tym robi się kapryśny. A poza tym niczego więcej Wam nie trzeba. No może tylko spokojniejszych czasów na jazdę…

Plusy

  • bardzo wygodny na podjazdach
  • radzi sobie z większością przeszkód, nawet tych wykraczających poza jego „ścieżkowatość”,
  • cena

Minusy

  • słabe hamulce – Sram Guide T (ylko nie to!)
  • tył lubi przelatywać przez skok

zdjęcia: Krzysztof Stanik

Testy roweru przeprowadzone dla Thirty Three Bicycles Studio

Dodaj komentarz

Czytaj także

Jebło to jebło – i co dalej?

30 sierpnia, 2019 / Krzysztof Pałys