Zawody bez spiny

19 lipca, 2019 / Krzysztof Pałys

Różne dyscypliny rowerowe w Polsce stają się coraz popularniejsze, rośnie sprzedaż rowerów, drogich akcesoriów itp. To powoduje, że coraz więcej ludzi zaczyna się interesować rywalizacją. W każdej z dyscyplin znajdziemy coś dla siebie: są maratony, są zawody enduro, są zawody downhillowe, zawody w ściganiu się po sklepie na rowerze (downmall). Naturalnie te bardziej niszowe zawody nie mają odpowiednio dużego finansowania i sponsorów rodem z piłki nożnej, więc są to zawody o tzw. marchewkę – pieniędzy się w nich nie wygrywa.

Druga sprawa to startujący w nich zawodnicy. Wszyscy wiemy, że jest czołówka licząca na pudło, zbierająca medale, próbująca dostać się na zawody EWS i rywalizować na światowym poziomie. Cała reszta, podobnie jak ja, to pasjonaci, amatorzy, którzy kochają rower, nie mają co liczyć na pierwszą dziesiątkę wyników, ale lubią dreszczyk rywalizacji i „wykręcania czasów”. I tu pojawia się coś co niektórzy tak uwielbiają piętnować w internetach – spina. Czym właściwie jest ta spina? Mogę jedynie powiedzieć z mojego doświadczenia, ale domyślam się, że w wielu przypadkach wygląda to podobnie.

Z tego całego roztargnienia można zapomnieć o tym, że sznurówki nie pasują do reszty zestawu.

Jak jedziecie na wyjazd rowerowy w weekend, to szykujecie sobie rower, ciuchy, jakieś narzędzia. Zdążycie to fajnie, nie to trudno, zrobicie coś przed samą jazdą. Nie pozbędziecie się trzasków w sterach? Trudno, zrobicie to po jeździe. Nie macie czystych jerseyów? Trudno weźmiecie prześcieradło.

A przed zawodami? Czemu za każdym razem trzeba się pozbyć każdego trzasku w rowerze i to dokładnie, nawet nie dzień, a noc przed startem? Niby wszystko jest gotowe, ale zawsze znajdzie się coś do zrobienia przy rowerze co nie pozwala się Wam położyć jak człowiekowi wcześnie spać. Bo przecież jak sprzęt zawiedzie na zawodach to będziecie pluli na lustro za każdym razem jak się w nim przejrzycie. Ciuchy? Muszą być czyste, do kompletu, teamowe, lepiej przygotowane niż na własne wesele! Koniec końców śpicie pięć godzin, ale wszystko (chyba) gotowe.

O tym czy na pewno gotowe, myślicie w drodze na zawody, chyba że nocujecie w miejscu zawodów, wtedy niestety często przydarza się kilka piwek wieczorem, co nie pomaga wstać na drugi dzień.

Prawie wszystko ogarnięte, ale Rudy zapomniał pójść na solarium i musiał jechać z bladymi łydkami.

No ale mamy dzień startu, emocje, rozgrzewka, zastanawianie się jak będzie wyglądała trasa itp. Ale najgorsze jest to co się dzieje w głowie później. Start, od razu wkręcacie się na wysokie tętno i staracie się jechać tak szybko jak potraficie, bo to przecież konkurs na czas! To powoduje, że zaczynacie popełniać dużo więcej błędów niż na co dzień, kiedy jeździcie wyluzowani i uśmiechnięci. Ponadto występuje zjawisko nadrabiania błędów. Coś nie poszło na danym fragmencie? O nie! Zaraz to nadrobię! I zaczynacie cisnąć jeszcze bardziej ponad swoje możliwości, co w prostej linii może się przyczynić do jeszcze gorszych konsekwencji. Ale w tym momencie macie to gdzieś. Macie też gdzieś to, że od tych zawodów nic nie zależy, że i tak nie objedziecie Motyki czy Luśka (chyba, że jesteście Markiem Konwą) i że jak się poważnie uszkodzicie to będziecie mieli problem w pracy, bo jednak rower to nie Wasza praca. Ale co jest w tym najważniejsze, potrafi to przysłonić przyjemność jaka ma przede wszystkim płynąć z jazdy. Po to przecież to robimy, choć często tym zapominamy. Bawmy się zawodami, bo rywalizacja jest naprawdę pożyteczna, pod warunkiem, że każdy z nas wie po co tam jest. Żeby udowodnić coś sobie? Może innym? Może sprawdzić, czy zrobiło się progres w jeździe, a może pokazać, że potrafi się objechać większość Elity, bo takie deklaracje się składa w internecie. Każdy ma swoje powody a część z nas jedzie tam też po prostu po wynik.  Jednak najciekawsze jest to, że często wspomniana spina występuje na długo przed zawodami i jest dziwnym spiętrzeniem komentarzy, odgrażania się, porównań – takie stroszenie piórek. Co to nie ja, jakiego to ja nie będę miał wyniku itp. Co ciekawe nie robi tak raczej czołówka, która miałaby do tego prawo. Często też występują deklaracje kto coś robi na luzie czy właśnie bez spiny, co samo w sobie jest już pewnego rodzaju absurdem. Bo gdybym cały czas pisał, że naprawdę nie przeszkadza mi krótkie przyrodzenie i jest ono bardzo ok, to chyba raczej świadczyłoby to coś zupełnie odwrotnego i na dodatek sam zwracałbym na to uwagę…

 

Kończąc więc myślą do Was i do samego siebie, bawmy się sportem, znajmy w nim swoje miejsce, rozwijajmy się, ale może róbmy to z mniejszą spiną a nie tylko z deklaracją jej braku.

Krzysztof Pałys

Krzychu z całego zamieszania wystartował na Ripmo zamiast jak to zwykle miał w zwyczaju Kadetem.

 

 

 

Czytaj także

Jebło to jebło – i co dalej?

30 sierpnia, 2019 / Krzysztof Pałys

Gdzie z tym rowerem?!

27 września, 2019 / Krzysztof Pałys